czwartek, 24 stycznia 2013

Pesto z rukoli

Najbardziej w zimie nie cierpię sypania wszystkiego solą. Skutek jaki oczekują wszyscy jest mizerny. Za to plamy na butach, spodniach są nadzwyczaj wyraźnie intensywne i trwałe. I do tego zwierzaki. Ulice przemierzam z psami pod pachą, bo zwyczajnie cierpią od bólu łapek, które chłoną jak magnez złowrogą sól. Uważajcie z tą solą. Nas otaczają wszędzie bezdomne psiaki, kociaki, które i tak cierpią po stokroć bardziej zimą. Sól niszczy też rośliny, ulice, chodniki...
Więc jeśli mieszkacie w Zielonej Górze i widzicie chodzący śpiwór z oczami w towarzystwie dwóch psów - strzeżcie się. Wyrywam, opierniczam i krzyczę. I słodziakami jak trzeba poszczuję. Jedno oszczeka, drugie poliże - ot co! 

Zmierzając do kuchni. Kupiłam pakę rukoli. I za każdym razem jak ją kupuję, kładę na kanapki. Sałatki z niej nie robię, bo luby nie przepada. Z pizzą tak samo. A rukoli multum - i za dużo na kanapki. Nawet w połowie nie jestem, gdy sama usycha. A rośliny szkoda - mi - największej przeciwniczce marnotrawienia jedzenia. Postanawiam nie wyrzucać. I tak oto powstało:

PESTO Z RUKOLI Z MIGDAŁAMI

opakowanie rukoli (100 g)
garść płatków migdałów
dwa ząbki czosnku
dwie łyżki soku z cytryny
100 ml oliwy
szczypta soli
garść startego sera żółtego (opcjonalnie)


W kwestii przygotowania. Wrzucić wszo do blendera (poza startym serem). Zrobić bziuuum i "włala"! A tak poważniej - to potem dorzucić jeszcze (kto chce) żółtego sera i doprawić jeśli zachodzi taka potrzeba. Następnie do słoiczka i gotowe.


I teraz co z tym pesto dalej?
U mnie znowu - na kanapki nie - bo za bardzo intensywne. Pizzy robić się nie chce i kto wie jak zasmakuje się w tym mój pierwszy krytyk żarłoczny. 
Bezpiecznie postanowiłam zrobić makaron.

MAKARON Z PESTO Z RUKOLI I ANANASEM

słoiczek pesto z rukoli z migdałami
makaron (najlepiej penne - ja niestety nie miałam, wiec było spaghetti)
jedna duża cebula
5-6 plastrów ananasa (jeśli nie kupujemy z puszki tylko cały, świeży - to pół ananasa średniej wielkości)
dwie łyżki ziół prowansalskich
200 ml jogurtu naturalnego (może też być śmietana)
dwie łyżki serka śmietankowego
dwa ząbki czosnku
dwie łyżki ziół prowansalskich
starty ser żółty do posypania
oliwa
pieprz 
sól
płatki migdałów (do ozdoby)

Cebulę kroimy w dosyć grube piórka. Smażymy na oliwie do miękkości. Ananasa kroimy w kostkę i na osobnej patelni na odrobinie oliwy smażymy aż puści sok i zmięknie. Dodajemy ananasa do cebuli. Dorzucamy wyciśnięty czosnek i smażymy przez chwilę ciągle mieszając. Dodajemy jogurt lub śmietanę, serek śmietankowy i zioła prowansalskie i gotujemy przez kilka minut aż serek z jogurtem/śmietaną zmieszają się ze sobą i nabiorą konsystencję sosu. Jeśli jest za gęsty możemy dodać wody lub więcej jogurtu/śmietany. Przyprawiamy solą pieprzem i ewentualnie innymi przyprawami.

Pesto podgrzewamy w garnku, kiedy jest ciepłe wrzucamy do niego ugotowany makaron i mieszamy.
Makaron z pesto układamy na talerzu, dodajemy sos z ananasem i cebulą, posypujemy serem żółtym i płatkami migdałów.



wtorek, 15 stycznia 2013

Chleb z pomidorami i oliwkami

Naszło mnie na pieczenie. Od dłuższego czasu. Chyba do własnoręcznie zrobionego masła zabrakło mi domowego chleba.
I nie jestem jakoś specjalnie dobra w pieczeniu. Zawsze chlebowe wypieki zganiałam na partnera. Ale ostatnio mnie dopadło. To tak jakby kolejne wyzwanie do przejścia - polubić wypiekanie.
Czy polubiłam - pewna jeszcze nie jestem. Za to zasmakowałam w tym chlebie:

CHLEB Z POMIDORAMI I OLIWKAMI

60g suszonych pomidorów w oliwie, pokrojonych w paski
60g zielonych oliwek, drobno pokrojonych
2 łyżeczki suszonych drożdży
2 łyżeczki cukru
150ml letniej wody
450g pszennej mąki
4 łyżeczki przecieru pomidorowego
150ml jogurtu naturalnego
1 łyżeczka suszonego rozmarynu
1 łyżeczka suszonego tymianku
1 łyżeczka bazylii
1 łyżeczki soli
oliwa ze słoiczka po suszonych pomidorach lub zwykła

Drożdże i cukier wsypać do dużego kubka, zalać letnią wodą i zostawić na 15 minut. Mąkę przesiać do miski i dodać rozmaryn, tymianek i bazylię. Wymieszać. Po środku zrobić dołek i wlać wyrośnięte drożdże. Dodać przecier, pokrojone suszone pomidory i oliwki oraz jogurt. Mieszamy, a następnie ugniatamy ciasto. Jeśli robimy to na stolnicy posypujemy pierw ją mąką. Jeśli ugniatamy w misce dodajemy mąki jeśli ciasto jest zbyt klejące.
Uformowane ciasto zostawiamy w misce, przykrywamy ścierką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 40 minut.
Do ciasta dodajemy sól i ponownie ugniatamy. Średnią keksówkę wyścielamy papierem do pieczenia i wkładamy do niej ciasto.
Ponownie przykrywamy ściereczką i odstawiamy na 30 minut.
Wierzch ciasta smarujemy oliwą. Możemy posypać także dodatkową porcją przypraw.
Pieczemy przez 30-40 minut w temperaturze 210 stopni.


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Makaron z kurkami

Przyszedł czas na korzystanie z zapasów. Zamrażarka od dawna pęka w szwach.
Liczyłam na to, że zima już nas nie odwiedzi. Stety, niestety odwiedziła pełnym ryjcem i na trochę chyba zagości. Póki co, ani rusz.
Aniołka na śniegu zaliczyłam. Zabawy z psiakami też.
Załącza mi się co parę dni potrzeba gorącej czekolady i jej aromat w nie do końca ciepłym mieszkaniu. Gruboskurne, zimne kamienice...a jednak tak bardzo urokliwe...
Z okien widok mam na sąsiedni dach. Trochę takiego paryskiego klimatu mi dostarcza. Gołębie ślizgają się po dachówkach, mocno obżarte miejskim pieczywem. A ja grzebię w zamrażarce o oszronionych drzwiach. Wszędzie zima zła - hu, hu, ha.

Kto niedługo jest wegetarianinem, niech sobie zapamięta, że zapasy na zimę to nasz zielony obowiązek. Bo w takim nostalgicznym dniu jak ten, tęskni się za cukinią, botwinką, maliną...
A w odróżnieniu od mięsożerców, którzy codziennie zadowalają się to schabowym, to piersią z kurczaka na przemiennie, nam  zimą dosyć często brakuje cudów wiosny i lata.
I kiedy przychodzi taki dzień głodu, i ssie od środka tęsknota do ciepłych dni, przebijam się przez sztucznie wytwarzany śnieg w zamrażarce by przypomnieć sobie ten upragniony smak.

I padło na kurki, późno letnie - wczesno jesienne.

Ale zanim będzie przepis, to szybkim pędem klawiszy napiszę, że wczoraj zupełnie przez przypadek, drogą łańcuchowej ciekawości od strony do strony natrafiłam na nią:


I teraz dzieląc się nią, zapraszam wszystkich nieobojętnych na ekologię do dołączenia do akcji. Także tych, których nieobojętność dotychczas tyczyła się tylko teorii, bo z praktyką nie chciało współgrać. A zwłaszcza tych. Ja dołączyłam. I odliczam jeszcze 1 dzień, bo tyle zostało do rozpoczęcia mojego cyklu 90 dni do bycia lepszym i miejmy nadzieję, że mądrzejszym.
Sposobów na bycie lepszym nigdy za wiele. Rejestrujcie się, a następnie wypełnijcie krótką ankietę, która pozwoli na określenie Was samych. Dla organizatorów akcji i dla nas samych też. Bo zadając sobie pytania z ankiety pierwszy raz tak naprawdę postawiłam się przed testem sumienia na bycie zgodną z naturą. Bo niby człowiek się stara, chce...ale jednak przy pytaniu o używanie reklamówek  foliowych nie mogłam w 100% odpowiedzieć, że nie korzystam wcale. Korzystam czasami i to mobilizuje mnie tym bardziej do wzięcia udziału w akcji, by dotychczasowe "czasami" przerodziło się na stałe w "absolutnie nie!"

I wracając do kuchni....

MAKARON Z KURKAMI 

makaron (ja użyłam makaronu szpinakowego)
3-4 garści kurek (czyli jakieś pół reklamówki niestety foliowej mrożonych)*
jedna bardzo duża cebula lub dwie średnie
5 łyżek śmietany 30%
jedna kulka sera mozzarella
pół jogurtu naturalnego
pół kostki serka topionego (50gram)
3 ząbki czosnku
tymianek
bazylia
oregano
sól
pieprz
curry
olej/oliwa/masło

Cebulę pokrojoną w grubą kostkę smażymy na rozgrzanym tłuszczu. Dodajemy kurki (większe kroimy wcześniej). Smażymy do momentu aż cała wodą z nich wyparuje. Kiedy kurki są już podsmażone dodajemy wyciśnięty czosnek i smażymy na małym ogniu jeszcze minutę ciągle mieszając. Dodajemy jogurt śmietanę i serek topiony. Smażymy do momentu aż ser się rozpuści. Następnie dodajemy mozzarellę i przyprawy wyżej wymienione lub inne - wedle uznania. Podajemy z makaronem

* Uwaga na przyszłość. Jeśli planujecie w przyszłości mrozić kurki, najpierw je obgotujcie. Mrożone, surowe kurki po rozmrożeniu i obsmażeniu są gorzkie. Ja poratowałam się gotując je w wodzie z solą i cukrem, jednak gorzki smak jeszcze pozostał. Czosnek na swój sposób przewyższył smakiem gorzkawość, jednak zamiast kombinować - na przyszłość najpierw trzeba je ugotować, potem mrozić, a potem po odmrożeniu czynić z nimi cuda.



poniedziałek, 7 stycznia 2013

Masło czosnkowo-koperkowe

Jak byłam mała (jakbym teraz nie była), ale tak wiekowo, moja mama wydłubywała mi masło z kanapek, które wchodziło w dziurki od chleba. Grubsza warstwa masła nie przechodziła mi przez gardło...Było dla mnie mdlące i wymiotne... i mama dzielnie przez kilka lat szykując śniadanie rano wydłubywała i dbała by smarować cienko. Kochana mama... zawsze dbała o nas w najlepsze!

Dzisiaj masło lubię, chociaż nie jest to element, którego nie mogę sobie odmówić na kanapce. Jest to dobrze, nie ma - jakoś sobie poradzę. Ale taka ciepła bagietka z masełkiem co się rozpływa i przenika do wewnątrz...pysznie!
A najbardziej uwielbiam masło czosnkowe, najlepiej z dodatkiem koperku.

MASŁO CZOSNKOWO-KOPERKOWE

jedno opakowanie śmietanki 30% (400ml)
dwa ząbki czosnku
garść pokrojonego koperku
odrobina soli (opcjonalnie)

Śmietanę wlać do miksera i ubijać. Najpierw zrobi się bita śmietana, a następnie się zważy i będzie miała konsystencję wody. Miksujemy dalej do momentu, kiedy zaczną pojawiać się grudki masła. Kiedy zobaczymy, że masła już nie przybywa, dodajemy wyciśnięty czosnek i koperek, i chwilę jeszcze mieszamy, a następnie przelewamy całość przez sitko i odciskamy nadmiar wody.

I gotowe. I muszę przyznać, że jest pyszne. A pierwsze masło cieszy jak mało co. To mnie mobilizuje do postanowienia noworocznego, że urodziłam się po to by na wsi żyć ;)


środa, 2 stycznia 2013

Zupa kukurydziana

Mam wrażenie, że wyjechałam na sylwestra z grupą kucharzy - pichciarzy. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak dużo i różnorodnie zajadałam się aż do przesytu. Pierwszy raz wróciłam do domu z koszem pełnym potraw, bo nie udało nam się wszystkiego zjeść. Mam zapas dań na kilka dni. Siedem osób w cztery dni gotowało niemal non stop. Na sylwestra doliczyliśmy się czternastu potraw. Do stołu zasiedli wegetarianie i nie, ale wszystko było bezmięsne. To był ciekawy eksperyment dla tych, którzy dotychczas zajadali się zwierzem. Wywarliśmy pozytywne emocje na mięsożercach, zmieniając ich światopogląd na temat naszego jadłospisu. Jak widać samą sałatą wegetarianin nie żyje ;)

Pierwszego dnia o drugiej w nocy zjedliśmy...

ZUPĘ KUKURYDZIANĄ 

trzy puszki kukurydzy
dwie cebule
masło
śmietana
woda
garam masala
pieprz
sól

Obraną cebulę i pokrojoną w piórka smażymy na rozgrzanym maśle. Kukurydzę odsączamy z zalewy, ale zostawiamy ją, bo będzie nam potem potrzebna. Kukurydzę zalewamy wodą, tak by lekko zakrywała ją i gotujemy 25 minut. W trakcie gotowania, uzupełniamy odparowaną wodę zalewą z kukurydzy. Dodajemy cebulę, i gotujemy jeszcze 5 minut. Następnie zupę blenderujemy dodajemy śmietanę (2-3 łyżki - wedle uznania) i jeśli jest za gęsta dodajemy pozostały sok z kukurydzy. Doprawiamy solą, pieprzem i łyżeczką garam masala.

Ja zupę podaję z kiełkami i pieczonymi ziemniaczkami, które kroję w plastry, obsypuję tymiankiem i curry.

SMACZNEGO NOWEGO ROKU!



środa, 26 grudnia 2012

Święta

Święta, święta i po świętach?
Nie do końca, zważywszy na kalorie pochłonięte podczas trzech dni sytej uczty w imię co dla niektórych Bożego Narodzenia a dla innych pretekstowych kolejnych  Dni Świętego Spokoju. Mi chyba bliżej do tego drugiego. Nie jestem zbyt religijna. Nie pluję pianą też na religię. Chyba jestem bierna, trochę zobojętniała, a może i poddająca się otoczeniu. Lubię atmosferę, spotkania z najbliższymi, pyszności i dawanie prezentów. To wszystko. Wracając jednak do kalorii i kilku dodatkowych cm w pasie (oby to tylko tam!) jestem zmęczona jedzeniem, a o dziwo jeszcze bardziej głodna. Wstrzymuję się jednak. Zalewam brzuszysko na przemian to zieloną to czerwoną herbatą. I wodą z jodem. Moją ulubioną. Naprawdę polecam każdemu, kto cierpi katusze po sytym obżarstwie.
To chyba taki mój "pierwszy raz" kiedy ze Świąt wrócę z dodatkowym zapasem. Zawsze pilnowałam swoich możliwości, obwodu pasa etc. A niech mnie! W tym roku poszłam na całość.
Odpracuję przed a może po Sylwestrze?
Na święta od Matki Ziemi dostałam wiosnę pod choinkę. Jest cudownie ciepło. Wigilię spędziliśmy przy otwartych drzwiach balkonu. Sylwester bez deski i sanek się w tym roku obejdzie. Nie ważne...
Będzie przed sylwestrowa kolejna Wigilia z przyjaciółmi. I dopiero teraz zacznę potrawy szykować.
Tutaj dowodziła mama. Ja przyjechałam na gotowe.
Gotować zacznę od jutra.
A dzisiaj Świąt Wesołych, Smacznych i Upojnych!


niedziela, 16 grudnia 2012

Pasztet warzywny

Powoli szykuję się do świąt. Za nami kiermasz - przyznaję udany. Wszystkich gorąco zachęcam do zakupów tworów rękodzielnictwa. Wspierajmy lokalnych artystów, którym w tym kraju wciąż trudno dorobić się na "swoje".

Kiermasz jednak zaliczony. Egzamin z migowego też. Ostatni stopień. Będzie brakować - jak nic.
Na szczęście pozostaje mi jeszcze świetlica dla niesłyszących, której nie raczę porzucić - o nie!

Wyjątkowo w tym roku nie cierpię na gorączkę przedświąteczną. Prezenty przygotowane. O jedzenie jakoś się nie martwię, w końcu potrawy są bezmięsne według polskiej (a może i nie tylko) tradycji. Karpia u mnie w domu nie ma. Jakoś przeciwni jesteśmy tej bestialskiej metodzie znęcania się nad rybą w imię pamięci narodzin kogokolwiek. I jestem tym bardziej szczęśliwa, że karpia nigdy nie jadłam - nawet nie próbowałam. Cieszy mnie to niezmiernie.

Dzisiaj będzie nie o rybie, ale o niekoniecznie Wigilijnym pasztecie.

PASZTET WARZYWNY W TRZECH KOLORACH:

4 duże  obrane marchewki
1 brokuł
1 kalafior
małe opakowanie śmietany kremówki
6 plastrów sera żółtego
3 łyżki mąki
sól
pieprz
przyprawy wedle uznania


Warzywa ugotować (osobno brokuł, kalafior, marchewki) w osolonej wodzie. Odcedzić i opłukać zimną wodą.
Warzywa miksujemy (każde osobno). Śmietanę ubijamy.
Dodajemy do każdego warzywa po 1/3 śmietany, po łyżce mąki, sól, pieprz i inne przyprawy. (Ja brokuł przyprawiłam czosnkiem, marchewkę curry, kalafior pozostawiłam z samą solą i pieprzem, do każdej warstwy dodałam też majeranek, oregano i bazylię).  Jeśli masy nie są gęsto możecie zwiększyć ilość mąki.
W podłużnej formie rozprowadzić papkę marchewkową i pieczemy w temperaturze 160 stopni przez 25 minut. Następnie wyciągamy formę kładziemy dwa plastry sera i nakładamy warstwę z kalafiora. Pieczemy przez kolejne 25 minut. Wyciągamy kładziemy dwa plastry sera i papkę z brokuła. I pieczemy przez 40 minut. Pierwsze 20 minut na grzanie z góry i dołu, pozostałe 20 minut na grzanie od dołu.  Na górną warstwę nakładamy plasterki sera i wkładamy do wyłączone, ale jeszcze ciepłego piekarnika.

Jeśli zostanie farsz, to nie wyrzucajcie, można z nich placki zrobić. Zagęścić mąką  dodać pokrojoną cebulkę i smażyć po kilka minut z każdej strony.