piątek, 30 listopada 2012

Krupnik

Tak się zastanawiam nad tą całą aferą GMO, która teraz się dzieje w Polsce. GMO oczywiście nie popieram i nie rozumiem dlaczego próbuje nam się mydlić oczy. Co to za kraj, w którym ponad 70% społeczeństwa mówi GMO "NIE!", a rząd mimo wszystko debatuje. Idyllą byłoby myśleć, że rząd jest dla nas - ale z założenia powinno tak być. Popieram referendum, ale tak jak w przypadku ACTA, tak i teraz pewnie do niego nie dojdzie. Pozostaje jednak we mnie nutka nadziei, że "Pan z wąsem" (prezydent) jeśli będzie trzeba zawetuje ustawę. Czasem mu wychodzi w woli "rozsądku" mimo iż jest myśliwym - czego nigdy nie zrozumiem.

Przypomina mi się podobna sytuacja z gazem łupkowym, kiedy amerykański rząd  i przedsiębiorcy mamili społeczeństwem, że kopalnie gazu, jak i sam gaz nie jest szkodliwy dla człowieka.
Świetnie całą sytuację pokazał twórca filmu "Gasland" (każdemu gorąco polecam, zwłaszcza tym, którzy nie potrafią obrać stanowiska względem gazu łupkowego i ich kopalniom w Polsce). Mieszkańcy pokazywali skutki wydobywania gazu, jak płonie im woda w kranach, jak ryby umierają w okolicach z powodu zatrucia. I przyjeżdżali wtedy "mądrzy" Panowie i prosto w oczy stwierdzali, że woda jest zdatna do picia. Jest scena w tym filmie, kiedy jeden z mieszkańców nalewa wodę do szklanki i mówi "To niech ją Pan wypije". Nie wypija - oczywiście. Zdaje sobie sprawę jak bardzo skażona jest ta woda, ale nie przeszkadza mu trucie innych tą samą wodą za pomocą swoich kłamstw i obietnic.
I tak jest z GMO. Chciałabym zobaczyć wszystkich chętnych polityków, którzy dobrowolnie będą się żywić żywnością modyfikowaną. Te niedzielne poranki w domach ministrów, kiedy tatuś faszeruje "ścierwem" swoje własne dzieci...Ale o czym my mówimy - Panów stać na to co najlepsze, kupią za swoje pensje (z naszych podatków) swojej rodzinie to co będzie dla ich zdrowia odpowiednie...

Wracając do kuchni...


Miał być krupnik - będzie krupnik. Z małym poślizgiem - ale jakże smacznym. Zdumiewające jest to, że tak wiele osób krupnika nie lubi. Ja zawsze uwielbiałam. Kiedyś sceptycznie podchodziłam do wizji wegetariańskiego krupnika. Zawsze mi się wydawało, że jest jednym z tych dań, którego nie da się zrobić bez mięsa bez odjęcia mu smaku. Myliłam się, podobnie jak z resztą potraw z tej kategorii, takich jak: fasolka po bretońsku, grochówka, bigos...etc. A jednak - wszystko się da!
Mało tego - mi krupnik wegetariański zdecydowanie jeszcze bardziej smakuje niż ten na mięsie (o ile mnie pamięć nie zawodzi). Zdecydowanie jest gęściej - więcej warzyw, kaszy...

KRUPNIK

2 marchewki
1 pietruszka
1 cebula
1/2 szklanki kaszy jaglanej
1/2 szklanki kaszy jęczmiennej
2 duże ziemniaki
pęczek natki pietruszki
oliwa
pieprz, sól
2 ząbki czosnku
łyżka suszonego lubczyku
łyżka suszonego majeranku
4-5 ziarenek ziela angielskiego
dwa listki laurowe
śmietana do zabielenia (opcjonalnie)
1-2 łyżki smalcu wegetariańskiego (opcjonalnie)

Cebulę obieramy kroimy w piórka i smażymy na oliwie. Marchewkę, pietruszkę obieramy i kroimy w paski. Kiedy cebula nabiera rumianego koloru dorzucamy do niej marchewkę i pietruszkę. Smażymy na małym ogniu przez kilka minut. Pod koniec smażenia dodajemy wyciśnięty czosnek i smażymy stale mieszając przez niecałą minutę, uważając by czosnek się nie przypalił. Zalewamy wodą (może też być gotowy bulion), wrzucamy pokrojone ziemniaki w kostkę, liski laurowe i ziele angielskie, i gotujemy do momentu aż warzywa będą miękkie. Kaszę jaglaną przelewam wrzątkiem a następnie płuczę w zimnej wodzie (robię to by pozbawić jej gorzkiego smaku), kaszę jęczmienną także opłukuję zimną wodą. Kiedy warzywa w zupie są miękkie dorzucam obydwie kasze i gotuję jeszcze przez 20 minut na małym ogniu pod przykryciem. Doprawiam do smaku lubczykiem, majerankiem, solą i pieprzem (jak ktoś chce może użyć także dodatkowo kostki warzywnej), dodaje smalczyk wegetariański. Czasem zabielam śmietaną, a czasem nie. (trzeba próbować - wedle uznania) i gotuję jeszcze przez kilka minut. Dodaję natkę.
Zupa jak to ma do siebie najbardziej smakuje na drugi dzień, ale ja zajadam się nią już pierwszego zaraz po zrobieniu.




piątek, 23 listopada 2012

Chlebek bananowy

Powiedział do mnie "Pipo!" - pomyślałam "siostra księżniczki - pieszczotliwie - droczy się" - dialog dokonany, czas ledwo przeszły - echo słów odbija się jeszcze po salonie. Tak sobie leżymy "czworostadkiem" w salonie na wszelkich miękkich siedziskach. To może przed snem coś wrzucę. Bo (już) dzisiaj pracowity dla nas dzień.
Szykujemy się na kiermasz - nie na dzisiaj - a w połowie grudnia - niby dopiero - a dla nas jednak już.
Działamy nazbyt chaotycznie, niesystematycznie. Raz robimy - raz nie. To chyba tak samo jak ja z tym blogiem...

Pichciłam przed chwilą jeszcze. Skończyłam jakoś o północy. Bo jutro na kurs (jakże ciekawy! - szczerze - bez ironii)  - od rana nie do nocy, ale jednak 7 godzin...
A chłop w domu głodny... No i zupa zawsze na drugi dzień najlepsza. I zachcianki jesienne...i padło na krupnik. Jak wyszło - jutro będzie... A dzisiaj będzie...


CHLEBEK BANANOWY Z...:

półtorej szklanki mąki
łyżka proszku do pieczenia
szczypta soli

1/3 szklanki oleju
1/3 szklanki cukru
2 banany
1/3 szklanki mleka

dodatki - do wyboru: wiórki kokosowe, suszona żurawina, suszone śliwki...

W jednej misce mieszamy przesiewamy mąkę, proszek do pieczenia i sól.
W drugiej łączymy cukier z olejem. Dokładnie mieszamy składniki.
Obrane banany rozgniatamy widelcem (możemy też "potraktować" je blenderem - wtedy jednak chlebek będzie bardziej miękki i będzie wymagał dodania większej ilości mąki). Dodajemy je razem z mlekiem do cukru z olejem i mieszamy. Dodajemy do tego mąkę z pozostałymi składnikami. Mieszamy trzepaczką. Dodajmy ulubione dodatki. Ja za pierwszym razem dodałam wiórki kokosowe (3 łyżki), za drugim razem suszoną żurawinę (pół szklanki - stanowczo za mało - chlebek z żurawiną robiłam z podwójnej proporcji składników).
Keksówkę smarujemy olejem. Wlewamy masę i zapiekamy w temperaturze 160 stopni na ok 50 minut na dolnym termoobiegu.






poniedziałek, 19 listopada 2012

Kotlety sojowe w jabłkowym sosie

I po chorobie. Grzańce pomogły. Uczciłam to zimnym browarem zwycięstwa.
Wracam w kuchenne łaski, powoli przywracając moc kubków smakowych.
Po każdej chorobie napawam się radością życia. Odradza się we mnie podziw otaczającego nas świata. Z nostalgią przyglądam się sklepowym wystawom pełnym świątecznych ozdób.
Lubię święta. Magię kolorów, światła lampek, sztucznie rozproszonym śniegiem... Jestem sentymentalną. Nawet pierwsza reklama coca-coli z rubasznym Mikołajem przyprawia mnie o uśmiech.

Powoli szykuję w głowie spis potraw na świąteczny stół. Ale to dopiero zarys w mojej podświadomości nieuchronnie i wyjątkowo szybciej mijającego czasu ku rodzinnym dniom.
Ale póki co jeszcze nie świątecznie, ale równie domowo.

Dzisiaj o kotletach sojowych, które nie należą do moich ulubionych. Jak sama soja w formie wszelako przerobionej na kostki, granulaty i inne cuda wianki. Ale w tej formie zajadam się na przepych żołądka, fascynując się za każdym razem smakiem. A mowa o...

KOTLETACH SOJOWYCH W SOSIE JABŁKOWYM

opakowanie kotletów sojowych
bulion warzywny (opcjonalnie)
mąka
przyprawa do "mięsa mielonego"
olej
dwie szklanki soku jabłkowego
7 ząbków czosnku
gałązka tymianku (lub łyżeczka suszonego)
łyżeczka majeranku
liść laurowy
pieprz
sól
pęczek natki pietruszki

Kotlety sojowe gotujemy według przepisu na opakowaniu, w bulionie z dodatkiem listka laurowego. Ja gotuję zawsze dłużej kotlety niż zalecane jest na opakowaniu. Smakują mi tylko w wersji naprawdę mięciutkiej, prawie, że rozgotowanej, ale nie rozpadającej się. Za mało miękkie "zalatują" mi zapachem soi przed ugotowaniem.
Odcedzamy na sitku i lekko przyciskamy widelcem w celu usunięcia nadmiaru wody, jaka nagromadziła się w kotletach. Kotlety posypujemy przyprawą do "mięsa mielonego" lub własną kompozycją przypraw. Obtaczamy kotlety w mącę i smażymy na rozgrzanym oleju z dwóch stron na złoty kolor. Osoby, które jedzą jajka mogą wcześniej kotlety obtoczyć w jajku zmieszanym z mlekiem.
Usmażone kotlety zalewamy szklanką soku jabłkowego (na tej samem patelni z olejem i mąką, która "oderwała" się od kotletów) i dusimy pod przykryciem przez 5 minut. Czosnek kroimy w słupki. Dorzucamy do kotletów i dodajemy rozmaryn i majeranek. Zalewamy drugą szklanką soku.
Gotujemy bez przykrycia do momentu aż sos zgęstnieje, a nadmiar wody odparuje. Doprawiamy solą, pieprzem  i wrzucamy poszatkowaną natkę pietruszki. Gotujemy jeszcze ok 3-5 minut.


7 ząbków czosnku może wydawać się dużo. Jednak jabłko i natka pietruszki niweluje smak czosnku. Jeśli chcecie poczuć faktycznie smak czosnku spokojnie możecie wkroić całą główkę. Czosnek jest fajnym "przegryzaczem" w sosie, który nie jest w ogóle ostry, a jednak bardzo smaczny.

piątek, 16 listopada 2012

Tarta z porem i ziemniakami

Nie zdrowieję. Nawet mi to nie przechodzi przez myśl. Podjęłam się maratonu na wytrzymałość mojego nosa i rekordu Guinness'a w zużyciu chusteczek w ciągu jednego dnia. Kuruję się grzańcem. A może pocieszam. Bo leki nie działają najwyraźniej. Zresztą co można brać na nieposłuszny nos? Kropli nie cierpię, a te wszystkie z serii "błyskawicznie - fast" na mnie nie działają. Skutecznie po nich śpię, tracąc przytomność chwilę po zażyciu. Katar nie ustaje. Budzę się w kałuży swoich smarków. Najwyraźniej te "fast" w moim przypadku tyczy się innego.

To uskuteczniam sobie grzańce. Po jednym na dzień. Jak mi nie przejdzie, zacznę po dwa.
Przyjaciele o mnie dbają. Znosząc mój wygląd kaprawca pokroju "konesera biedronkowego piwa VIP", marudzenie typu "dlaczego właśnie ja???"
I nasycają mój żołądek. Na przykład taką tartą...co się robi w try mig, raz dwa:

TARTA Z POREM I ZIEMNIAKAMI

opakowanie ciasta francuskiego
3-4 duże pory
3-4 większe ziemniaki
2 czubate łyżki masła
sól, pieprz, rozmaryn
1/2 szklanki wody

śmietana kremówka (duże opakowanie)
opakowanie sera mozzarelli (lub innego według upodobań)

Ziemniaki obieramy i kroimy w bardzo cienkie plastry. Białą część porów kroimy w krążki. Pory i ziemniaki smażymy w głębokiej patelni na roztopionym maśle. Doprawiamy solą, pieprzem i rozmarynem (najlepiej świeżym w postaci całej gałązki), zalewamy wodą i dusimy na małym ogniu aż wyparuje woda.

Ciasto francuskie rozwijamy i układamy na blasze. Blachę możemy wcześniej posmarować masłem lub użyć papieru do pieczenia. Na cieście układamy warzywa.  Jeśli używaliśmy gałązki rozmarynu wyciągamy ją.

Śmietanę ubijamy. Następnie doprawiamy solą i pieprzem ją i zalewamy warzywa. Ser kroimy w plastry i układamy  na wierzch.

Pieczemy w temperaturze 180 stopni ok 40 minut (do momentu aż góra się zarumieni).
Ja piekę na funkcji dolny termoobieg.






środa, 14 listopada 2012

Zupa serowa

Po przebytej chorobie przez wszystkich moich znajomych i nieznajomych, przyszła kolej i na mnie. U innych trwało to chwilę, u mnie rozrasta się, kumulując wszystko co złe w moim organizmie. Nie lubię wtedy gotować. Może dlatego, że nie lubię też wtedy jeść. Mam problem ze smakiem, węchem. Wszystko jest dla mnie tak samo nijakie. Przeważnie gotowaniem wtedy zajmują się wszyscy inni. Luby, przyjaciele, a ja tylko z podziwem na nich patrzę żując gile, które wylewają się ze mnie ze wszech stron.
I pada wtedy na zupełnie niezdrową, chamską, śmierdzącą zupę, która jako jedyna nie pozwala mi zapomnieć co to jest węch i smak. Do tego jest szybka w przyrządzeniu co pozwala mi zaoszczędzić czas na dłuższe wylegiwanie się w łóżku, walcząc w pojedynku GORĄCZKA vs JA.

ZUPA SEROWA

trzy kostki serka topionego
3 litry bulionu warzywnego
4-5 ząbków czosnku lub dwie łyżki czosnku granulowanego
jedna cebula (niekoniecznie)
makaron kolanka (lub inny - według upodobań)
pęczek szczypiorku
kiełki (do wyboru)  - ja użyłam kiełki fasoli mung
suszone oregano i bazylia
pieprz ziołowy
kilka listków bazylii do ozdoby
oliwa

Cebulę obieramy, kroimy w piórka i smażymy na oliwie. Pod koniec smażenia dorzucamy sprasowany czosnek i podsmażamy jeszcze przez chwilę. Do zagotowanego bulionu wrzucamy serki oraz cebulę z czosnkiem. Gotujemy na małym ogniu do momentu aż ser się nie rozpuści. Zupę możemy zmiksować, jeśli nie chcemy przegryzać cebulki. Doprawiamy przyprawami i gotujemy jeszcze przez kilka minut. Zupę podajemy z ugotowanym makaronem, posypujemy pokrojonym szczypiorkiem i listkami bazylii oraz kiełkami.